|
Jesień nadeszła, a żona odeszła.
Nie tak zwyczajnie — absolutnie nie.
Wysunęła się z domu w slow-motion, jak bohaterka filmu przyrodniczego odramatycznych pożegnaniach. Za nią powiał wiatr, trzepnął furtką i przewróciłkonewkę, jakby sam chciał zaznaczyć, że zaczyna się nowy rozdział.
A potem przyszło…
Koszenie. Nie zwykłe koszenie.
Koszenie, którego bałyby się istoty zamieszkujące dzikie prerie. Dzieci stanęły w oknie z minami, jakby właśnie oglądałyzwiastun horroru „Trawniki mają oczy”. – Tato… – wyszeptała jedna z córek – trawa… ona chybazaczyna… falować. Drugie dziecko spojrzało na ogród przez lornetkę, jak młodyornitolog, i zanotowało, że po raz pierwszy w historii widzi “ciągłą zielonąścianę poruszającą się w kierunku domu”. Najstarsza córka zaczęła grać na wiolonczeli coś, coprzypominało soundtrack z „Interstellar”, ale taki bardziej… ogrodowy, pełenniepokoju i zapachu skoszonej trawy. A ja?
Stałem jak bohater, który wie, że za chwilę rozpocznie się bitwa stulecia.
Bitwa przeciwko trawie, która wrosła w ziemię jak Terakotowa Armia gotowa doszturmu.
Wziąłem do ręki starą kosiarkę.
Tak starą, że pamiętała jeszcze czasy, gdy człowiek musiał sam ją pchać,prosić, żeby zapaliła, i tłumaczyć jej, że “to tylko mały kawałek ogrodu”. Próbowałem ją odpalić.
Raz.
Drugi.
Za trzecim nawet spojrzała na mnie z godnością lokomotywy, która wie, że nie darady, ale nie powie tego na głos. I wtedy…
Usłyszałem odgłos. Nie wiatru.
Nie ptaków.
Nie tej nieszczęsnej, ledwo-żywej kosiarki. Usłyszałem Trawę.
Tak. Mam wrażenie, że ona… śmiała się ze mnie.
– Tatusiu… – powiedziała najmłodsza – czy trawa… może miećosobowość? A ja westchnąłem jak bohater w finale filmu katastroficznegoi zrobiłem to, co robi każdy człowiek, który zrozumiał, że walczy z siłąnatury, a nie narzędziem z 2010 roku. Sięgnąłem po telefon.
Wyszeptałem: – Dreame… robot koszący… jeśli mnie słyszysz… przybywaj. W tym momencie niebo rozświetliło się błyskawicą (nie wiemczemu, była piękna pogoda).
Dzieci padły na kolana, jakby widziały zwiastun cudu.
A ja poczułem — wreszcie — luz w plecach, które od lat cierpiały od pchaniakosiarki z epoki węgla brunatnego. Bo prawda jest jedna: Jeśli cokolwiek może uratować mój ogród przed zielonąapokalipsą, to robot koszący Dreame. I właśnie dlatego w ten Black Friday chcę zdobyć go bardziejniż cokolwiek innego.
Bardziej niż nową kurtkę, konsolę, czy nawet zestaw kubków “Najlepszy TataŚwiata”. A gdy go wreszcie zdobędę…
Trawa zadrży.
Ja usiądę na tarasie z kawą.
Dzieci będą grać spokojną melodię.
A żona wróci i zapyta: – Co tu się dzieje? A ja tylko wzruszę ramionami i powiem: – Dreame. Nigdy nas nie zostawia w potrzebie. I gdzieś tam, na tle zachodzącego słońca, usłyszeć będziemożna ciche: – Dreame… when lawn grows wild, we tame it.
|