|
Jestem właścicielką szpica wilczego – czyli chodzącej chmury futra, która z gracją rozsiewa sierść po całym domu. Dosłownie wszędzie. Na podłodze, w kątach, na dywanach, nawet tam, gdzie pies nie ma prawa fizycznie wejść. Kto zna – ten wie. Kto nie zna – współczuję, bo nie rozumie, jak to jest odkurzać codziennie, a i tak mieć wrażenie, że mieszka się w kudłatym śniegu. Dlatego, gdy pojawił się w moim domu Dreame L40 Ultra CE, byłam sceptyczna. Już jeden robot sprzątający miałam – „dawał radę”, ale z sierścią raczej się zaprzyjaźniał, niż ją skutecznie usuwał. Tymczasem L40? On pożera sierść. Autentycznie. Co robi różnicę?
Ssanie jak trzeba – moc zasysania w połączeniu z dobrą konstrukcją szczotek sprawia, że sierść nie ucieka, tylko znika. Nawet ta uparta, wbijająca się w listwy. Mopowanie? Działa! – nie jest to „liźnięcie wilgotną szmatką”, tylko realne czyszczenie. Przy psie, który po spacerze zostawia odciski łap, to jak prezent od losu. Stacja dokująca z klasą – ogromny zbiornik na wodę i system automatycznego opróżniania pojemnika na kurz to błogosławieństwo. Wreszcie nie muszę biegać co dwa dni z workiem i dzbankiem. Uzupełniam raz na kilka dni – i spokój. Nie boi się psa (ani pies jego) – mój szpic traktuje odkurzacz jak członka rodziny. Zero szczekania, zero stresu. Nawet raz próbował mu zabrać mop... więc chyba aprobata jest.
A co z porównaniem?
W porównaniu z moim poprzednim robotem to jak przesiadka z roweru na Teslę. Poprzedni coś tam jeździł, coś tam zbierał, ale trzeba było go prowadzić za rękę. L40 Ultra CE jest samodzielny, precyzyjny, a przy tym naprawdę inteligentny. Nie gubi się, nie myli trasy, nie zostawia po sobie śladów. Podsumowując…
Pies jeszcze nie wie, kto zjadł jego sierść – ale ja mam podejrzenia. I bardzo się z tego cieszę. Dreame L40 Ultra CE to robot, który naprawdę zmienia codzienność, zwłaszcza w domu z psem. U mnie wygrał nie tylko z sierścią, ale też z moim sceptycyzmem. A to już coś.
|